Recenzja filmu

Spongebob: Na suchym lądzie (2015)
Paul Tibbitt
Artur Tyszkiewicz
Antonio Banderas
Tom Kenny

Bikini w ogniu

U Tibbitta wszystko miesza się ze wszystkim, a niewinne piosenki dla najmłodszych spotykają się z dowcipami wyjętymi z filmowych komedii o jaraniu trawki. Wszystko składa się w opowieść o
"Spongebob: na suchym lądzie" to jedna z tych animacji, która może się spodobać widzom w każdym wieku. Warunek jest jeden: poczucie humoru. Ono wystarczy, by w animacji Nickelodeona znaleźć coś dla siebie. Bo film Paula Tibbitta to z jednej strony kino przygodowe dla najmłodszych, z drugiej zaś – szalona komedia pełna zapożyczeń i absurdalnych dowcipów. Podczas gdy siedmioletni widzowie "Spongeboba" w czasie seansu będą czekać na to, jak potoczą się dalsze losy Kanciastoportego, ich dorośli opiekunowie raz po raz będą sobie stawiać pytania o to, co palili twórcy  filmu i gdzie można dostać choćby najmniejszą działkę tego specyfiku.



Choć Paul Tibbitt wykracza daleko poza granice kina dziecięcego, jednocześnie ani na chwilę nie zapomina o najmłodszych fanach "Spongeboba". Znów zabiera ich do podwodnego miasteczka Bikini Dolne i do bohaterów znanych z telewizyjnej serii o nierozgarniętej, ale sympatycznej gąbce. Mamy więc tytułowego Spongeboba, który pracuje jako kucharz w restauracji "Pod Tłustym Krabem", chciwego Eugeniusza Kraba, który jest właścicielem intratnego biznesu, a także złośliwego Planktona, który marzy o tym, by przejąć klientów Pana Kraba. Od konfliktu tej dwójki zaczynają się nieszczęścia Bikini Dolnego oraz przygodowa opowieść ze "Spongeboba: na suchym lądzie". Kiedy nikczemny Plankton próbuje wykraść przepis na kraboburgery będące największym przysmakiem tutejszych mieszkańców, ów przepis znika w niewyjaśniony sposób, a miasteczko staje na krawędzi anarchii. By na nowo przywrócić ład, Spongebob i Plankton muszą odnaleźć zaginioną sekretną formułę.



Można by sądzić, że w tak niewinnej opowieści nie ma miejsca na żarty dla dorosłych, a przygodowa historia musi wziąć górę nad komedią. Nic podobnego. U Tibbitta te dwie gatunkowe formuły wzajemnie się uzupełniają, a slapstickowym żartom skierowanym do dzieci (widowiskowe upadki, Skalmar Obłynos popuszczający w momencie zagrożenia itp.) towarzyszą absurdalne grepsy i intertekstualne nawiązania. W "Spongebobie" znajdziemy więc delfina pełniącego funkcję kosmicznego strażnika, miauczącego ślimaka, parodię postapokaliptycznych  filmów spod znaku "Mad Maksa", hip-hopową bitwę z udziałem mew i Avengerów widzianych w krzywym zwierciadle. Do tego militarne starcia, w których za amunicję robią musztarda, majonez i ketchup oraz opowieść o miłości podstępnego Planktona i jego komputerowej żony.

U Tibbitta wszystko miesza się ze wszystkim, a niewinne piosenki dla najmłodszych spotykają się z dowcipami żywcem wyjętymi z filmowych komedii o jaraniu trawki. Wszystko razem  składa się w opowieść o zniewoleniu przez konsumpcjonizm i historię o tym, że tylko zjednoczeni bohaterowie są w stanie stawić czoło złu. I choć w finałowych scenach tempo filmu wyraźnie spada, "Spongebob" wciąż pozostaje jedną z najbardziej uniwersalnych animowanych komedii ostatnich lat. Chyba najzabawniejszą i najbardziej odjechaną od czasu "Klopsików i innych zjawisk pogodowych".
1 10
Moja ocena:
8
Rocznik '83. Krytyk filmowy i literacki, dziennikarz. Ukończył filmoznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Współpracownik "Tygodnika Powszechnego" i miesięcznika "Film". Publikował m.in. w... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones